Każdy kto pisze, to pisze dzisiaj o debacie niedzielnej. Oglądalność podobno rekordowa, każdy chce więc na tym zainteresowaniu coś zyskać. Tacy na przykład blogerzy jak ja mają nadzieję, że skoro debata interesowała obywatela, to opinia innych na jej temat także.
Czy tak jest, to już nie takie pewne, ale to niczego nie zmienia. Każdy pisze.
Debata była jak na nudną kampanię umiarkowanie interesująca. Dla tych którzy pogrzebali prezydenta Komorowskiego na pewno bardzo interesująca. Oto salonowiec, zmęczony i coraz starszy miał dać się pożreć błyskotliwemu doktorowi prawa, który w miarę zbliżania się w kalendarzu godziny zero, niczym nieskrępowany przekonująco obiecywał, obiecywał, obiecywał.
Aż ja, frankowiczka klnąca banki każdego dnia z rana żeby sobie ulżyć, polubiłam tego uśmiechniętego pana dzięki któremu bank weźmie na siebie spłatę połowy moich względem niego należności.
Debatę wygrał prezydent. Choć za dużo mówił o tym co się udało się i stanowczo za mało o tym, jak wiele się nie udało. Ale za to był ożywiony, spokojny, pewny siebie. Wyszło doświadczenie i obycie długoletniego polityka.
Kontrkandydat był speszony, zadawał zbyt ogólne pytania, strzelił sobie w stopę mówiąc, że prezydent miał ochotę zabić milicjanta (nawiasem mówiąc kto nie miał ochoty) i zadawał bardzo ogólne pytania. Utrwalał też status quo zwracając się nader często do kontrkandydata Panie Prezydencie.
Debata byłaby o wiele ciekawsza gdyby nie telewizja.
I to powód dlaczego ja też piszę o debacie. O wiele większe niż debata , zrobiła na mnie wrażenie przepychanka w sprawie tego, kto ma prowadzić debatę telewizyjną w telewizji publicznej.
Telewizja jest publiczna. Ma prezesa. Prezes ma dyrektorów, redakcje, redaktorów naczelnych, redaktorów wydań, dyrektorów programowych i dziennikarzy. Rozumiem, że wszyscy oni znają prawo prasowe, ustawę o radiu i telewizji, a nawet kodeks etyczny mediów. Tam są odpowiednie paragrafy, punkty, z których dowiedzieć się można jakie są prawa i obowiązki publicznych mediów, co to jest równowaga w programach politycznych i debatach, co to jest etyka i równe traktowanie różnorakich opcji politycznych.
Czy telewizja polska z Juliuszem Braunem na czele, który sam walczył o wolność, był odważny i nieprzejednany gdy czasy były trudne, nie wie bez podpowiedzi, kto zasłużył wśród dziennikarzy na prowadzenie debaty prezydenckiej w telewizji?
Czy telewizja musi pytać o to polityczne sztaby wyborcze?
Bo co? Bo się nie zgodzą jak telewizja nie wycofa się z pierwotnego pomysłu aby debatę prowadził Piotr Kraśko? Politycy wybierają sobie dziennikarzy, których bardziej lubią, których się nie obawiają, z którymi mają kompatybilne poglądy? Politykom się nie dziwię. Też gdybym była sztabowcem wolałabym spowolniałego Ziemca niż pyskatą Olejnik. Ale gdybym była prezesem, to poszli mi won!
Dziennikarze wskazani przez polityków jako najlepsi, bo najbardziej wygodni, powinni czuć się ośmieszeni. Powinni czuć zagrożenie, że jeśli tak bardzo będą „lubiani” w dalszym ciągu, to mogą wylecieć z roboty, bo nie są po to aby politycy ich lubili, ale aby politycy wiedzieli, że muszą się przed nimi mieć na baczności, bo oni o wszystko spytają, wszystko wiedzą , niczego nie przepuszczą, są sumieniem narodu. Całego podzielonego narodu!
I nic tu nie ma do rzeczy, że prowadzący niedzielną debatę byli obiektywni. Zresztą to jedyna ich zaleta. Niepotrzebnie tak bardzo starali się aby nie dopuścić do dyskusji między kandydatami
- nie przerywamy sobie, nie przerywamy-
gdy tylko zaczynało się prawdziwe starcie. Pytania prowadzącej, ciągnące się jak guma do żucia przylepiona do obcasa,
-kolej na mnie więc zadam teraz pytanie-
wyhamowywały tempo, powodowały, że debata w większości była wyreżyserowanym spektaklem.
A przecież główni gracze mieli chwilami apetyty na zmianę wcześniej ustalonego scenariusza, ale cóż, TVP się nie odważyła!
Zupełnie jakby była na smyczy polityków!
Komentarze
Niestety, telewizja publiczna
Niestety, telewizja publiczna chyba od zawsze, w każdym razie od kiedy pamiętam, jest na smyczy polityków, a dziennikarze, zwłaszcza ci prasowi, stali się sumieniem, ale swoich połówek narodu. A debata, czy nam się podobała, czy nie, chyba odwróci bieg kampanii.
Jak zawsze, pozdrowienia dla autorki!
Jak zwykle dziekuję, ale nie
Jak zwykle dziekuję, ale nie o to chodzi. Wiem, że media są na smyczy. Ale nawet w komunie gdy były baaardzo na smyczy coś można było przeforsowac. W tym przypadku też można było. Pozdrawiam